niedziela, 27 lutego 2011

CO W SERCU PISZCZY


Kilka dni temu byliśmy z Szymkiem na kontrolnym ECHO serca. To dla Szymka rutyna. Leżał sobie spokojnie z rączkami założonymi pod głowę, jak na plaży. Na monitorze migotały niebieskie i czerwone plamy, a wśród nich, gdzieś tam daleko, jakiś okrągły kształt ruszał się jak wystraszony zając. Puk puk, puk puk. Wiele razy oglądaliśmy ten obraz. Za każdym razem inny. Za każdym razem ważny. 


Pamiętam jak dowiedzieliśmy się, że Szymon to Szymon : ) Podczas USG pan doktor kreśląc na brzuchu esy floresy puścił farbę mówiąc - no, chłopak, odwróć się! I choć nie było to dla nas istotne podeszliśmy do tej nowiny ekonomicznie - po Igorku będą zabawki, ciuchy, a jak się chłopaki przestaną zwalczać, to ich można z zyskiem dla metrażu w jednym pokoju zgrupować : ) Kolejne USG nie było już tak radosne - zobaczyliśmy na nim chore serduszko Szymka. Wyglądało jak dwa połączone orzeszki, przy czym pierwszy z nich był laskowy, a drugi jak wielki kokos. Tak wyglądała powiększona lewa komora. Pan doktor już nie żartował. Na nasze pytanie, czy to wróci do normy popatrzył na nas szczerze zdziwiony. Jakbyśmy zapytali, czy odcięta ręka odrasta. 



W Łodzi, jeszcze w ciąży, w Zakładzie Diagnostyki i Profilaktyki Wad Wrodzonych, po raz pierwszy zrobiono Szymkowi ECHO serca. Trwało 1,5 godziny. W ciszy, przy jednostajnym szumie kosmicznej wręcz aparatury, można było się zdrzemnąć i zapomnieć o strachu. Pełen profesjonalizm. I po raz pierwszy optymistyczne słowa - eeee, nie jest tak źle! Z łódzkimi ECHAmi było dość śmiesznie. Lekarz, który je robił, nie mówił co widzi tylko wydrukowany wynik w rękach pacjentki przekazywał na oddział. A tam nie było w zwyczaju rozmawiać o nim z pacjentem. Bo i po co. Niedouczony i tak nic nie pojmie. A że przyszła mama ciekawa i wynik znać chciała więc od 2. badania stałym punktem w drodze na oddział był punkt ksero. Tym sposobem wilk był syty, owca cała, a my wiedzieliśmy, co się w brzuchu święci. 
A na ostatnim badaniu pokazała się buźka Szymka. Pan doktor pstryknął guzik "3D" i na ekranie było już nie tylko chore serduszko. Pojawił się chłopiec ze spłaszczonym noskiem : )





Dziś na kontrole chodzimy bez strachu. Profesor Moll wykonał koronkową robotę. A medycyna się rozwija. Lekarze mogą coraz więcej i coraz lepiej. Krakowscy kardiochirurdzy wszczepiają już bezszwowe zastawki serca. Nie wymagają przyszywania, wszczepia się je w ciągu zaledwie jednej minuty, a wprowadza przez skórę i tętnicę, bez otwierania klatki piersiowej i aorty. Na razie operuje się tak osoby starsze, ale kto wie...?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz